środa, 19 maja 2021

"Dyktator"

 

Chciałeś poczuć się jak Bóg, by ludzie klękali u twych nóg.

Dziś podeszwy twoich butów czerwienią dusz niewinnych są splamione,

wciąż zakładasz wymówek osłonę.


Sprowadziłeś dystopię do naszego świata.

Widzisz jak brat zabija brata.


Marzeniem twym posiadanie bogactw i dóbr było ,

gdzież twój pewny siebie uśmiech zmyło? Gdzież się wielbiące cię tłumy podziały? Nie było ich, nigdy nie istniały.


Tłum buntowniczy, głośny jak karabiny srebrem błyszczące ,a ty? 

Leżysz tu jak kwiat zwiędły na łące.


Dzisiaj nie marzysz już o byciu dyktatorem. Pożegnałeś się z dumą, honorem.


Nikt nie wierzy w twoje szczere intencje, 

za dużo cudzej krwi jest na twej ręce.


Chciałeś, by ludzie cię wielbili ,

skończyło się na tym ,że cię znienawidzili.


I na co to wszystko? Po co chciwe chęci? 

Po cóż wbijać było oponentom w plecy noże?


Na cóż ci władza ,drogi dyktatorze?

niedziela, 28 marca 2021

Wiosna



Wiosno! Radości moja! Ty jesteś jak zdrowie!

Tyle jest szczęścia w tym jakże prostym słowie.

Gdy pierwszy promień słońca złotem twarz oświeci,

Ucieszą się wszyscy- dorośli i dzieci.

Gdy nadlecą w końcu bociany i żurawie,

Gdy koc  będzie można rozłożyć na trawie

I zrzucić kozaki, czapki i kożuchy,

Jeść zimne lody aż rozbolą brzuchy!

Brykać i hasać po górach, dolinach

Marząc o pysznych truskawkach, malinach...

Zawżdy gdy myśl mam udręczoną

Przenoszę mą duszą zbłąkaną, utęsknioną,

Do tych wód i piasków upałem rozgrzanych.

Olaboga! Nie ma w sercu trwogi

Gdy można wyciągnąć rowery, hulajnogi!

Zaiste, to właśnie natury są prawa,

Że gdy nadchodzi wiosna to także i zabawa! 


środa, 3 lutego 2021

„Pan Kleks i święta’’- opowiadanie konkursowe (wyróżnienie)

    Jest 20 grudnia, za 4 dni gwiazdka. Pan Kleks z uczniami idą do lasu po choinkę. Mateusz mówi: "świę t wyją dzi i mus mi choi ide",  co oznacza:" Święta to wyjątkowy dzień i musimy mieć choinkę idealną". My jak zawsze się zgodziliśmy, bo nie ma innego wyboru.

- Ni t z am. (Co oznacza : Nie ta za mała.)

-T z duż. (A to oznacza : Ta za duża.)

-Al T je ide, (czyli : Ale ta jest idealna).

Pan Kleks powiedział: "Choinkę mamy, to wracamy do akademii".

W akademii ubraliśmy choinkę i Pan Kleks przyniósł ozdoby. Każdy ozdobił to, co się da. Pan Kleks nas pochwalił i zrobił kolację,  podziękowaliśmy i poszliśmy spać. Wstaliśmy, zanim Mateusz nas obudził. Zerwaliśmy się z łóżek i z kalendarza od razu zjedliśmy numer 21. Pan Kleks nas zawołał na lekcje. Ogólnie na kleksografię. Nie chce wam mówić, co tam robiliśmy,  bo Artur był nie grzeczny, więc będzie mi wstyd, bo jest szansa, że go nakręciłem,  więc nie powiem. Potem poszliśmy na spacer i spotkaliśmy pieska, był biedny. Nie mówiliśmy Panu Kleksowi i go wzięliśmy do akademii. Nakarmiliśmy i umyliśmy nazwaliśmy Krabik i się z niego cieszyliśmy. Minęło parę godzin…

I STAŁO SIĘ- PAN KLEKS WPADŁ DO NASZEJ SYPIALNI I POWIEDZIAŁ: "Obiecujcie, że się nim będziecie się nim opiekować". My powiedzieliśmy TAK! Pan Kleks powiedział no to piesek zostaje HURA! Odparliśmy.

Jutro nic nadzwyczajnego się nie działo- napisaliśmy listy do świętego Mikołaja .Ja poprosiłem o: chomika, lego konie, same konie, słodycze i niespodzianki.  Anastazy, Adam i Mateusz, gdy skończyli pisać powiedzieli że idą do pana Kleksa zapytać, czy by mogli zaprosić nasze koleżanki i kolegów na święta. Pewnie ich znacie: Piotr, Zuzanna, Edmund i Łucja. O dziwo, Pan Kleks się zgodził. 

Więc wyruszyliśmy w podróż. Za góry i lasy autobusem dotarliśmy do nich oni się zgodzili ,ich rodzice też, ale pod jednym warunkiem. Oni też mieli jechać z nami. Wróciliśmy do akademii.  Pan Kleks urządził dla dzieci pokój i dla dorosłych.

Jest 14:30 pomogliśmy dla dorosłych przygotować niektóre potrawy. Kiedy mówię potrawy mam na myśli: ciasteczka, ryba, pierogi i barszcz. Zajęło nam to trochę, no bo jest 19:27.

Ale jutro Wigilia. Więc poszliśmy spać. Jest 5:00 HURA!! Wykrzyczeliśmy Wigilia, Wigilia krzyczeliśmy. Hura od razu wybiegliśmy na dwór i lepiliśmy bałwana. Robiliśmy aniołki na śniegu i zjeżdżaliśmy na sankach. I nagle słyszymy krzyk. DZIECI CHOCICIE NA ŚNIADANIE!

Omal nie dostaliśmy zawału serca. Tak głośno Pan Kleks nas zawołał. Potem uroczyście nakryliśmy do stołu. Trochę się bawiliśmy, trochę pomagaliśmy i tak nareszcie 19:00 idziemy do stołu. Jemy wspólnie jedzenie ze stołu - tej uroczystości nie da się zapomnieć.

Podzieliliśmy się opłatkiem i na górę poszliśmy się bawić i po godzinie słyszymy: "Dzieci ,prezenty". Od razu zbiegliśmy na dół i dostaliśmy prezenty .Były wielkie, były małe, ale każdy od serca. Ja dostałem: lego konie, słodycze, chomika, smerfa Ciamajda, smerfetka już 4 ale inaczej ubrana i inna poza.

Podobały mi się te święta, nigdy ich nie zapomnę. Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie. Piękne wyszło.

Pan Kleks też dostał prezent i aż się popłakał. Dostał od nas zdjęcie jak dopiero zaczęliśmy się uczyć w akademii. Pan Kleks nas przytulił i powiedział, że to najpiękniejszy prezent, jaki mógł dostać na święta. Zuzia powiedziała, że oni i jej rodzina też są na tym zdjęciu. To były najpiękniejsze święta jakie mogłem sobie wymarzyć.



Autor: Maja Rogińska

Klasa IV








"Święta w zaczarowanej szafie"- opowiadanie konkursowe (miejsce III)

 

    Tego roczne święta w Akademii zapowiadają się bardzo tajemniczo. Pan Kleks był ostatnio bardzo podekscytowany i skryty. Gdy pytaliśmy, co się dzieje, odchodząc odpowiadał :„Dowiecie się w Wigilię”. Od tego czasu znikał wieczorami, jakby czegoś szukał.

    W końcu nastał upragniony 24 grudnia, czyli Wigilia. Zasiedliśmy do stołu i złożyliśmy sobie życzenia. Po chwili ujrzeliśmy pięknie nakryty stół z dwunastoma potrawami .Gdy spojrzeliśmy pod choinkę, był tam tylko jeden wielki pakunek .Jak tylko zaczęliśmy go rozpakowywać, ujrzeliśmy pudełko wielkości dłoni. Jak je otworzyliśmy, ukazał nam się mały przedmiot z jedną wskazówką. Pan Kleks wytłumaczył nam ,że to kompas i że prowadzi on do naszej niespodzianki. Pan Kleks przydzielił trzech Antonich do szykowania ciepłych koców i ubrań. Ja dodatkowo wziąłem na drogę małe przekąski .

    Jak tylko wszystko było gotowe, od razu wyruszyliśmy. Przeszliśmy przez bajkę o królewnie Śnieżce, tam się zatrzymaliśmy ,żeby coś zjeść i się napić. Królewna Śnieżka mówiła , żebyśmy poczekali na krasnoludki, które zmagają się właśnie ze śnieżycą, ale Pan Kleks powiedział: „Nie możemy się ociągać, bo mamy ważną misję”. Pożegnaliśmy się z królewną Śnieżką i wyruszyliśmy w dalszą podróż .Anastazy, który nas nawigował powiedział ,że idziemy w dobrym kierunku. Nie wiem jak to się stało, ale święta nie mijały i co rusz widzieliśmy tu choinki, tam lampeczki, jeszcze indziej ktoś śpiewał kolędy. Było miło tak iść i się niczym nie przejmować .Minęliśmy staw królowej żab, ale był cały pokryty lodem. Gdy się zatrzymaliśmy w bajce o Królowej Śniegu, wszystkich nas zmroziło. Zobaczyliśmy jak siedzi i płacze przy choince. Zapytałem czy możemy jakoś pomóc, a ona powiedziała ,że możemy poszukać jej jakiś ozdób na choinkę. Zaczęliśmy się naradzać, co na to poradzić .Anastazy powiedział ,że możemy ulepić nową choinkę ze śniegu od razu z ozdobami ,jeden z Antonich zaproponował ,że się cofnie do Akademii i weźmie ozdoby, ja powiedziałem ,że można udać się do najbliższego miasta i tam zakupić ozdoby i prezenty dla Królowej Śniegu. Pan Kleks mnie pochwalił ,że bardzo dobrze myślę .Więc wyruszyliśmy do najbliższego miasta .Zajęło nam to dużo czasu, ale dotarliśmy na targ, na którym się rozdzieliliśmy- ja poszedłem z jednym z Arturów .Pan Kleks zlecił nam szukanie gwiazdy na czubek choinki i prezentu dla Królowej Śniegu. Najpierw szukaliśmy gwiazdy, co zajęło nam dużo czasu, choć prawie na każdym stoisku były gwiazdy uparłem się ,że ta ma być wyjątkowa. W końcu po godzinie błądzenia znalazłem odpowiednią gwiazdę- była ona piękna, złota i podświetlana.

    Wzięliśmy gwiazdę i szukaliśmy podarku. Artur znalazł duży czarny płaszcz, ale on nie pasował do Królowej Śniegu. Później znalazł piękną białą różdżkę, wzięliśmy ją bez zastanowienia .Jak spotkaliśmy się z resztą ,wszystko już mieliśmy, został tylko powrót do Królowej Śniegu. Gdy dotarliśmy na miejsce, ujrzeliśmy choinkę bez ozdób i Królową Śniegu, która dalej płakała .Jak tylko nas zobaczyła, od razu się rozweseliła .Ubraliśmy choinkę i podarowaliśmy prezent. Bardzo ją to ucieszyło .Zaproponowała nam pomoc w postaci użyczenia sań i renów. Pan Kleks grzecznie odmówił mówiąc: „Musimy dojść na miejsce o własnych siłach.” Ruszyliśmy w dalszą drogę .Minęliśmy bajkę o rybaku i złotej rybce, ale zamiast złotej rybki rybak łowił w lodzie karpie .Gdy tak szliśmy, znaleźliśmy się nagle w centrum miasta, zobaczyliśmy tam małą dziewczynkę, która sprzedawała zapałki i dopiero się zorientowaliśmy ,że jesteśmy w baśni o dziewczynce z zapałkami .Podeszliśmy i spytaliśmy czy możemy jakoś pomóc. Ona powiedziała ,że możemy sprzedać zapałki, a jeden z Antonich dał dziewczynce ciepły koc .

    Zaczęliśmy sprzedawać zapałki, ale nikt nie chciał ich od nas kupić. Kiedy sprzedaliśmy połowę kartonu wracaliśmy ,żeby oddać i zapałki, i pieniążki . Gdy wróciliśmy, dziewczynki już nie było. Zaczęliśmy jej szukać, ale bez skutku .Nigdzie jej nie było .Pan Kleks powiedział :„Zostawmy tu te rzeczy i ruszajmy w dalszą drogę.” Więc wyruszyliśmy .Szliśmy i szliśmy, aż wszyscy opadli z sił. Pan Kleks próbował nas motywować, ale bez skutku . Zobaczyliśmy dom, przed którym widniała tablica z napisem „Kantor wymiany walut”.  Pan Kleks podszedł i zajrzał do środka. W środku był pogodny Pan .Gdy Pan Kleks podszedł, od razu usłyszeliśmy: „Dzień dobry w czym mogę pomóc?” . Pan Kleks zapytał: „Do kogo należy ten kantor?”. Miły pan powiedział ,że należy on do Ebenezera Scrooge'a i że nazywa się Bob Cratchit. Więc Pan Kleks spytał, gdzie można znaleźć właściciela. Bob powiedział ,że Pan Scrooge jest w swoim pokoju na piętrze i  nie chce niespodziewanych gości, więc trzeba się umówić na spotkanie, a najbliższy termin to jutro o godzinie czternastej trzydzieści .Pan Kleks postanowił cierpliwie poczekać .Gdy tak czekaliśmy, nagle drzwi się otworzyły i wyszedł starszy, zgarbiony pan .Pan Kleks się ukłonił i powiedział „Dobry wieczór czy Pan Scrooge ?”. A starszy Pan powiedział „Tak i o co chodzi ?” Więc pan Kleks powiedział, co się wydarzyło i spytał czy wie co się stanie dzisiaj w nocy. Scrooge odpowiedział ,że my pójdziemy spać pod mostem i odchodząc zaczął się śmiać tak donośnie ,że nawet Bob wyjrzał sprawdzić co się stało. Wszyscy poszliśmy za nim i jak tylko się zatrzymaliśmy, zobaczyliśmy Scroog'a który błaga o to ,żeby duch nie robił mu krzywdy .Gdy spojrzeliśmy na drzwi, widzieliśmy zieloną głowę wychodzącą z klamki. Okazało się ,że to był były i od siedmiu lat martwy wspólnik Scroog'a. Więc czekaliśmy tak dalej, w Święta Bożego Narodzenia ulice były puste .Byliśmy sami. Wzięliśmy koce i się przykryliśmy. Obudził nas Scrooge i wypytywał Pana Kleksa jak on to przewidział. Pan Kleks nic nie odpowiadał . W końcu powiedział ,że nie może powiedzieć bo będą problemy. Scrooge powiedział: „Więc nie macie czego u mnie szukać, jeżeli sprowadzacie problemy.” To zdenerwowało Pana Kleksa i powiedział: „Jeśli tak, to życzę udanych świąt i zmagania się z duchami.” Na to Scrooge bardzo się zaniepokoił i jak mieliśmy odchodzić powiedział ,żebyśmy mu pomogli. My po naradzie powiedzieliśmy ,że zaczekamy tą noc i ruszamy. No i jak postanowiliśmy, tak też zrobiliśmy .Nazajutrz wyruszyliśmy. Zobaczyliśmy pociąg wielki na dziesięć wagonów. Na boku miał napis „The polar expres”, czyli w przełożeniu na polski „Ekspres polarny”. Od razu sobie przypomniałem tę bajkę . Wreszcie udało na się dostać do starego budynku na przedmieściach Londynu. Tam zobaczyliśmy jak czwórka rodzeństwa bawi się w śniegu lepi bałwana ,robi aniołki i rzuca się śnieżkami. Nagle pobiegli do domu i zniknęli w środku .Pan Kleks wszedł za nimi podszedł do starej szafy .Kazał Anastazemu podejść z kompasem. Jak tylko się zbliżył, kompas prawie eksplodował i wskazówka prawie przebiła metal ,żeby dostać się do szafy .Pan Kleks powiedział „Najpierw najmniejsi, a potem najwięksi". Ja dlatego ,że byłem jednym z większych, wszedłem niemal ostatni. Przez chwile kołtuniliśmy się w szafie, kiedy nagle zrobiło się bardzo przestronnie i zimno. Zobaczyliśmy śnieg, świerki ,zające i dużo dziwnych postaci. Jedne z koźlimi nogami i ciałem człowieka, inne z końskimi kopytami i ciałami ludzi, a jeszcze inne mniejsze od nas choć mają długie brody i jak pytaliśmy o wiek, odpowiadały od dwustu do pięciuset lat. W końcu zobaczyliśmy wielkiego i strasznego lwa, a obok niego, jakby nigdy nic stała czwórka rodzeństwa którą widzieliśmy wcześniej. Padał śnieg i wszyscy się cieszyli. Pan Kleks podszedł do lwa i ukłonił się, kazał nam zrobić dokładnie tak samo. Okazało się ,że ten wielki lew nazywał się Aslan- były król tej krainy zwanej Narnią. Obok niego stali : najstarszy Piotr, potem średnia Zuzanna, młodszy Edmund i najmłodsza Łucja. Zaczęły się wielkie przygotowywania : fauny i driady wodne zaczęły robić potrawy z rybą ,centaury i driady leśne przygotowywały potrawy bez ryby, zające i króliki szykowały sianka pod obrus ,my i czwórka rodzeństwa nieśliśmy wielki stół który pomieścił by moją całą rodzinę najbliższą i najdalszą ,niedźwiedzie szykowały obrus, wiewiórki wynosiły orzechy i owoce z dziupli, wrony ,gawrony i kruki przylatywały w niezliczonych ilościach.

Wreszcie wszystko było gotowe .Złożyliśmy sobie nawzajem życzenia i zasiedliśmy do zacnie nakrytego dwunastoma potrawami stołu. Pan Kleks zabrał głos i powiedział: „Dziękuje w imieniu swoim i całej akademii za zaproszenie i za tą kolację, która zostanie na zawsze w naszej pamięci.”

Naglę pojawił się Mikołaj i rozdawał prezenty. Mrugnąłem i znalazłem się w swoim domu w pokoju i w łóżku . Zawołałem mamę i spytałem jaki dzień dzisiaj mamy. Ona powiedziała „Jak mogłeś zapomnieć ,dziś jest wigilia. Wieczorem otworzyłem pierwszy prezent, a tam była tylko kartka z napisem „Wesołych świąt Adasiu Niezgódko-  Pan Kleks.” Zastanawiałem się, jak to możliwe.



Autor: Krzysztof Kopaniec

klasa IV

piątek, 15 stycznia 2021

"Święta poza latarnią"

    Józef Skawiński został zwolniony z pracy latarnika. Zaspał w czasie, kiedy miał oświetlić morze. Nie mógł niestety pojechać do swojego kochanego kraju, ponieważ był powstańcem, a oni zostali pokonani. Pojechał  do Nowego Jorku. Prawie przez całą podróż czytał “Pana Tadeusza”. Był taki szczęśliwy, że dostał tę książkę, że gdy ją skończył, od razu ponownie ją zaczynał czytać. Chciał choć trochę zbliżyć się do oddalonej ojczyzny. 

   Podróżował łodzią razem z Johnem Falconbridge, dostawcą jedzenia na wyspę. Józef czytał mu najlepsze fragmenty “Pana Tadeusza” i tłumaczył. John był pod wrażeniem, jak Polacy w takiej trudnej sytuacji mogą nadal być tak dużymi patriotami. 

   Falconbridge był Amerykaninem. Nie pochodził z bogatej rodziny, ale też nie z biednej. Ojciec jego, Harold ciężko pracował jako jeden z pierwszych prawników, w Ameryce. Elżbieta żona Harolda pracowała jako pielęgniarka, przez co też rzadko bywała w domu. Na szczęście John miał jeszcze czworo rodzeństwa, z którymi było zawsze zabawnie. Naprawdę byli ze sobą zżyci. Gdy każde z nich powoli dorastało, więź pomiędzy nimi się wzmacniała, dlatego wielkim ciosem było, gdy jedna z siostra zachorowała na gruźlicę. Zanim odeszła, zdążyła zarazić matkę i jeszcze dwóch braci. Po tym koszmarze została tylko jego siostra Esmeralda, Harold i John. Ojciec zamknął się w sobie i tylko pracował, ale i tak narobił sobie długów. A Esmeralda zaczęła rodzić dzieci jedno po drugim, więc nie mogła wspomóc starego ojca z podatkami. Ostatni syn postanowił mu pomóc, zaczął pracować i część swojej pensji odkładać dla ojca. Nie widział go już od pól roku, a że i tak musiał odstawić Józefa do Nowego Yorku postanowił odwiedzić swoją rodzinę i podarować uzbierane pieniądze.

   -Jak myślisz, jak długo to jeszcze będzie trwało?- zapytał Skawiński trzeciego wieczoru ich podróży. 

    - To zależy o co pytasz. Jeśli chodzi ci o podróż, to jeszcze dwa dni, ale chyba nie o to ci chodzi- John spojrzał na Józefa i się uśmiechnął.

- Chodzi mi o te konflikty, choroby. Kiedy ten świat ruszy do przodu, w lepszą stronę. Mówię tak, ponieważ nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie wrócę do kraju, do swojej rodziny, kiedy znów zjem polskie potrawy. Czy ty też za czymś tęsknisz Johnie?- wymawiał te słowa energicznie, a przy tym wymachiwał rękoma.

Nie odpowiedział od razu. Pomyślał o swojej rodzinie, o smakach potraw swojej mamy, których już nigdy więcej nie skosztuje. Zasmuciło go to, więc odpowiedział po chwili.

-Myślę, że każdy za czymś tęskni. Jak nie tęskni, to zawsze chce więcej, nawet jak już ma wszystko-obydwaj mężczyźni zamilkli na chwile. Daleko myślami gdzieś zastanawiali się nad tymi słowami.




    Biegli ile sił w nogach przez las. Szlakami krętymi, przez bagna tajemnicze. Tak, aby konie ich nie dogoniły. Jego nogi ugrzęzły w błocie. Nie mógł ich wyjąć. Koledzy go zostawili z obawy, że też ich złapią. Zrozumiał to, ale widok zostawiających go przyjaciół nie był przyjemny. 

  Zaczął się miotać, złapał się jakiejś gałęzi i spróbował podciągnąć. Słyszał, jak Rosjaninie się zbliżają. Krzyczeli coś do siebie lub do konie. Nie zrozumiał ani słowa, adrenalina nie pozwalała mu się skupić. Na myśl, co się może stać, zaczął się pocić. Plecy miał całe mokre, a spod pach zaczynał wychodzić nieprzyjemny zapach, który tylko ułatwił znalezienie go przez psy.

  Głosy się zbliżały. Jeszcze chwila i wyciągnie stopę, lecz było już za późno. Psy podbiegły do niego, zaczęły szczekać i warczeć. Jeden pies ze śliną wisząca z pyska go prawie ugryzł. Powstaniec ze strachu nieświadomie zaczął płakać. 

  Wtedy usłyszał głosy. Ktoś się śmiał. Jeden mężczyzna zszedł z konia i podszedł do niego, wymachiwał swoją szablą tuż przed jego nosem. Spojrzał na niego i zadał jeden cios.


   Józef obudził się, łapiąc oddech. Rozkojarzony popatrzył wokół siebie. Padał śnieg. Gdy John zobaczył, że wstał, podał mu kubek herbaty.

- Ciężki sen, co? Już od paru minut wiercisz się i mruczysz coś pod nosem.

- Tak, to było okropne, leżałem, nie stałem, a oni podjechali i bum.

Na Johna twarzy pojawiło się niezrozumienie, gdy Józef spojrzał na niego i pokiwał głową.

- Jest to trochę skomplikowane, więc nie pytaj.

- Rozumiem, za parę godzin dopłyniemy do portu.

   Były latarnik przez ten czas zanurzył się w swojej książce. Nie zauważył, kiedy dopłynęli do Nowego Jorku. Pożegnał się z Johnem Falconbridge'm i ruszył w stronę miasta. 

  Przy porcje panował duży ruch. Tu ktoś niósł skrzynkę z rybami, a tam ze świeżym pieczywem. Było głośno, śmierdziało końskim łajnem. Za powozami szli chłopcy i dziewczęta z łopatami i wiadrami, aby choć trochę sprzątać ulice. "Szkoda, że nikt nie umie wyczyścić powietrza z tego okropnego smrodu"- pomyślał Józef.

  Zaczynał padać pierwszy śnieg. Dzieci z łopatami głośno śmiały się na jego widok. Pomijając fakt, iż teraz będzie mroźno i nie będzie gdzie się podziać, nawet on się lekko uśmiechnął.

  Dzień mu się strasznie dłużył, chodził tu i tam. Wchodził do różnych knajpek i barów, pytając o pracę. Nie powiodło mu się. Właściciele nie mieli dla niego zajęcia lub go wyganiali, bo myśleli, że to pijak i złodziej. "Dobrze się te święta zaczynają"- pomyślał. 

  Śnieg nie przestawał padać, a Józef był zmarznięty. Miał jeszcze trochę pieniędzy, więc postanowił kupić gdzieś ciepła herbatę lub kawę. Wstapił do kawiarni o nazwie COFFEE DRINK.

  W środku było wesoło. Ludzie wznosili toasty i stukali swoje kufle piwa o siebie. Wnętrze było surowe, ale widać było, że nie wystrój robi tu nastrój.

  Przy barze stał barman, który opowiadał coś klientom. Skawiński podszedł do niego i poprosił o gorący kubek herbaty. Pieniędzy starczyło mu jeszcze na trzy porcje napoju, ale nie kupił żadnej, więcej w obawie, że jutro jeszcze będzie się szwendał po ulicy. Nie chciałby umrzeć z zimna. 

  Usiadłszy przy barze, podszedł do niego jakiś mężczyzna. Był ciepło ubrany z kapeluszem na głowie- miał klasę. Zapytał Józefa, czy jest tu od niedawna, bo nigdy wcześniej go nie widział, a bywał tu często.

- Józef Skawiński się nazywam. Dopiero dzisiaj przypłynęłam łodzią-powiedział ze zdziwieniem.

- Jak słyszę, chyba nie pochodzi pan z Ameryki- powiedział nieznajomy. Józef nie był pewny czy może mu ufać, mógł przecież go okraść.

- Prawda. Nie pochodzę z Ameryki, tylko z Polski. Słyszał pan o tym kraju?-zanim mężczyzna odpowiedział, barman podał Józefowi herbatę. Wziął kubek między ręce, aby je ogrzać i wziął łyk.

- Coś tam słyszałem. A jak to się stało, że pan taka długa podróż odbył, by się tu pojawić? Oczywiście, jeśli nie chce pan odpowiedzieć na pytanie, nie musi. Jestem tylko ciekawy, rzadko bywają tu osoby z tamtych regionów.

- Wolałbym nie odpowiadać. Może wie pan, gdzie mógłbym dostać prace?

- Znam dużo miejsc, czego pan szuka?

- Muszę jak najszybciej znaleźć pracę, bez różnicy jaką.

- To ci mogę pomóc, a na dodatek będziesz mógł przenocować u mnie.


   Elżbieta Smith spojrzała przez okno. Zauważyła swojego brata, który szedł razem z jakimś mężczyzną w stronę wejścia. Rozmawiali i śmiali się. Weszli

  Franic wpuścił gościa pierwszego. Jego siostra stała za drzwiami tak, aby mogła ich podsłuchiwać. Nie lubiła, kiedy przychodził ktoś, kogo nie znała. 

  Skawiński poczuł przyjemny zapach. Był to zapach ciasta zmieszany z innymi potrawami i chyba świerka.

  Gdy Elżbieta usłyszała kroki obok drzwi, za którymi stała, szybko uciekła. Usiadła przy kominku w dużym fotelu, okryła się szybko kocem. Wzięła do rąk książkę, udając, że czyta.

- To jest moja siostra Elżbieta- pokazał na nią, gdy weszli. Skawiński podszedł do niej, aby pocałować ją w rękę, również przedstawił się. Ona nic nie odpowiedziała, lecz przyjrzała mu się bacznie. Zauważyła siwiejące włosy na jego głowie, widać było, że się nie golił od paru dni. Na jego twarzy malowała się tęsknota i cierpienie, a jego oczy były jakby zasłonięte mglą-gdzieś daleko stad. Zwróciła się do niego:

- Czyżby pan zabłądził?- Franic jej wytłumaczył co się stało w barze.

- Józefie Skawiński czyżby miał pan ochotę na kawałek ciasta z filiżankę herbaty?

- Oczywiście, panno Elżbieto.

   Siedzieli tak przy kominku i rozmawiali w trójkę. Gość nie mógł się nacieszyć ciastem, było bardzo smaczne, ale nie lepsze od polskiego. Tego nie powiedział, żeby nie wyjść na niegrzecznego.

  W międzyczasie Hanna przygotowywała pokój gościnny dla Józefa. Chciała wnieść bagaż Skawińskiego, ale on jej zabronił, bo powiedział: ”dama nie powinna nosić ciężkich rzeczy, ja to zrobię”. Wiec gosposia tylko pościeliła łózko i przyniosła świeczki.

  Rodzeństwo zobaczyło zmęczenie na twarzy Skawińskiego i powiedzieli mu dobranoc. Jednak Józef długo wiercił się w łózku, wydawało mu się, że leży na statku. "Pewnie przez ta podróż"- pomyślał sobie. Kiedy zasnął, znowu miał koszmary o tym, jak Rosjanie zabijają jego lub jego kolegów. Chciałby ich znowu zobaczyć.

  Na śniadanie był omlet z bekonem, jadł razem z Francisem. Pani Elżbieta wyszła wczesnym rankiem, ale nikt nie wiedział dokąd. Gdy zjedli, Franic zaprowadził Józefa do pracy. Po drodze pan Smith powiedział, co Skawiński będzie musiał robić.

- Będziesz nosił wory z mąką dla piekarza, na pewno się ucieszy, bo już nie jest młody, a plecy mu siadają. Pewnie przyjdzie moja siostra w ciągu dnia, bo to jej ulubiona piekarnia, według niej są tam najlepsze pierniczki.

  Droga minęła przyjemnie dla obu mężczyzny, rozmawiali polityce i o innych rzeczach. Ulice były świątecznie przystrojone, co jakiś czas było słychać kolędowanie. Przed piekarnią na placu stała duża choinka udekorowana bombkami i wstążkami, a z piekarni wydobywał się piernikowy zapach.

  Franic przywitał się z właścicielem, potem przedstawił Józefa i wytłumaczył, co się stało poprzedniego dnia. Skawiński uścisnął dłoń mężczyzny. Nie był on o wiele młodszy od niego. Uścisk miał mocny, a ręce szorstkie od gniecenia chleba i innych ciast.

- Chodż za mną Józefie. Pokaże ci co będziesz robić.- powiedział piekarz i machnął ręka do siebie. Na zapleczu dostał fartuch, aby się nie pobrudzić mąką.

 

 Po paru godzinach pracy obaj usiedli, aby chwile odsapnąć.

- A wiec pochodzisz z Polski, Józefie. To jak teraz będziesz świętował Wigilię jutro?- Skawiński był zaskoczony, nie wiedział co powiedzieć, wiedział że niedługo wigilia i święta, ale nie wiedział, ze to już jutro.

- Uuh, ja nie wiem, pewnie przyjdę i panu pomogę, bo nie mam z kim świętować.

- Pewnie Fransic cię przygarnie, on na pewno nie zostawię cię samego na lodzie. A jutro,w Wigilię to nawet ja przyjdę. Pewnie ci nie mówił, ale jestem jego stryjem. 

- Dużo powiedział o sobie, ale tego nie- pracownik był lekko zdziwiony, ponieważ nie widział żadnych podobieństw pomiędzy nimi.

- Zawsze ma jakieś sekrety, to pewnie nie ostatni.

  Po przerwie Skawiński miał stać za lada i obsługiwać klientów.

Nie było dużego ruchu, czasami ktoś wchodził po parę bułek czy kawałek ciasta. 

  Nagle weszła do piekarni Elżbieta Smith. Józef zapomniał, co jej brat rano do niego powiedział.

- Dzień dobry - powiedziała. Nie spodziewała się, że za ladą będzie stał mężczyzna, którego wczoraj po raz pierwszy zobaczył.- Nie wiedziałam, że mój stryj w ogóle kogoś innego puszcza za ladę. Woli sam obsługiwać klientów.

- Tak, wiem, ale pilnie musiał iść zamówić produkty do pieczenia, bo się zaczynają kończyć. Co by panienka sobie życzyła?

- W takim razie chcę poprosić o parę pierniczków.- Józef włożył do papierowej torby parę pierniczków metalowymi szczypcami.

- Nie ciekawi to pana dlaczego rano tak wcześnie wyszłam?

- Czemu miałoby mnie to ciekawić? Nie znam pani,więc byłoby to niegrzeczne gdybym spytał.To będzie kosztowało 3 dolary.

- Ma pan rację- powiedziała, gdy z portmonetki wyciągała pieniądze. Uważniej przyjrzała się twarzy tego interesującego mężczyzny. W jego oczach kryła się jakaś tajemnica, którą coraz bardziej chciała poznać...



Autor: Roksana Ciebień

            klasa VIII

   

 


 


„Sen Adama”- opowiadanie konkursowe (III miejsce)



Przy oknie w swoim pokoju siedział Adam. Od dłuższej chwili był zamyślony. Wpatrywał się w padający śnieg na tle świecącej latarni ulicznej. Była to kolejna godzina opadów. Ulice były już białe i prawie nikogo nie było widać na zewnątrz.
W pewnym momencie śnieg nagle przestał padać. Nad miasteczkiem ukazało się piękne niebo a na nim mnóstwo gwiazd. Adaś upatrzył sobie jedną migoczącą i nagle pomyślał o Panu Kleksie. Jakby to było, gdyby Pan Kleks znów był człowiekiem, takim jak dawniej? Nagle gwiazda, na którą patrzył zamigotała i spadła. Adaś szybko pomyślał życzenie: "Żeby stał się bajkowy cud i Pan Kleks przestał być guzikiem, a cała Akademia żeby stała się znowu realna". Nagle pokój Adasia zrobił się jasny i świetlisty od kolorowych światełek. Chłopak w mgnieniu oka został teleportowany do Akademii Pana Kleksa, takiej samej, którą znał dawniej.

Kiedy otworzył oczy zobaczył, że siedzi na wielkim krześle przy długim stole. Na końcu stołu z widelcem stał Pan Kleks i się szeroko uśmiechał. Donośnym głosem powiedział:

 - Serdecznie witamy Adama Niezgódkę, zatem możemy zaczynać!

            Chłopak był przeszczęśliwy, że jego wielkie marzenie się spełniło. Był zafascynowany tym, co widział. Po jego prawej stronie siedział Andrzej, Artur, Aleksander i inni, których pamiętał z Akademii. Po jego lewej stronie siedział Mateusz, który wyglądał wyjątkowo elegancko, jak prawdziwy książę. Obok niego zobaczył Filipa, a nawet Alozjego i Anatola. Wszyscy byli wyjątkowo radośni i w kolorowych smokingach. Pod ścianami ustawione były palące się świece, które jasnymi płomieniami oświetlały pomieszczenie. W kącie sali stało wielkie drzewko, całe ze szkiełek. Nawet bombki były jadalne. „Haha, choinka EKO” pomyślał Adaś. Chłopiec nigdzie nie mógł dostrzec prezentów, uznał nawet, że w Akademii nie ma takiego zwyczaju. Wtedy Pan Kleks, jakby czytając mu w myślach powiedział:

-W świecie bajek prezentem jest samo bycie w jednej z nich.

Adaś z rumieńcem na policzkach kiwnął głową i się uśmiechnął. Nagle do sali zaczęły wpadać dania wigilijne. 12 kolorowych szklanych dań wleciało przez okna na grzbietach szpaków, które po postawieniu talerzy na stole, odlatując przybijały „piątkę” skrzydłami Mateuszowi. Dania apetycznie pachniały i wyglądały na całkiem jadalne. Na końcu suto zastawionego stołu Adaś zauważył trzy puste miejsca.

- A teraz czas na mówienie miłych rzeczy. Niech każdy odwróci się do swojego sąsiada po swojej prawej, a potem po lewej stronie i powie mu coś, co sprawi mu radość – odezwał się Pan Kleks.

    W sali zapanował harmider, ponieważ każdy miał wiele do powiedzenia. Adaś również skierował miłe zdanie do Andrzeja, a potem do Mateusza. Trwało to jakieś pół godziny i każdy zasiadł do stołu z wielkim uśmiechem na twarzy. Adaś usłyszał od Mateusza, że wszyscy za nim tęsknili, a najbardziej Ambroży. Wszystkie kolorowe dania bardzo smakowały chłopcu. Podczas kolacji dowiedział się, że u Pana Kleksa obowiązkiem podczas wigilii jest zjedzenie wszystkich 12 potraw. Miało to powodować, że przez kolejne miesiące roku w Akademii będzie kolorowo i magicznie. Zaskoczeniem było to, że kiedy ktoś zjadł całe danie, to od razu talerz zapełniał się na nowo, gotowy dla kolejnej osoby. Po zjedzeniu całej kolacji wszyscy goście mieli wielkie brzuchy. Andrzej
i Aleksander byli tak objedzeni, że musieli rozpiąć kilka guzików w swoich kolorowych garniturach. Wyglądało to bardzo zabawnie, zwłaszcza wtedy, gdy Andrzej zaczął głaskać swój odstający brzuch
i mówić do niego czule, jak do małego kotka.  Po chwili odpoczynku goście, na czele z Panem Kleksem, zaczęli śpiewać kolędy np. „Stworzycielu bajek”. Najgłośniej oczywiście śpiewał Ambroży Kleks. Przez chwilę Adaś myślał, że widzi łzy w oczach swojego nauczyciela. Był to wzruszający moment, który ukazał, że Pan Kleks bardzo cenił sobie chwile w gronie przyjaciół. Chłopca jednak bardzo zastanawiało, dlaczego przy stole nadal są puste miejsca i pomyślał, że pewnie ktoś jeszcze nie dotarł. Wtedy ponownie czytający w myślach Pan Kleks oznajmił:

- Adamie, niedługo poznasz tajemnicę pustych krzeseł. Od razu ubiegnę twoje kolejne pytanie: tak, w czasie wigilii potrafię czytać w myślach- wszyscy zaczęli się śmiać i aż strach pomyśleć, co siedziało w głowie każdego z gości. Pan Kleks musiał mieć niezły ubaw.

            Okazało się, że kolejną tradycją podczas wigilii w Akademii jest czytanie Wielkiej Księgi. Była to Biblia. Każdy odczytywał fragment przypowieści. Kiedy kończył czytać Andrzej, do sali ktoś zapukał. Pan Kleks tajemniczo się uśmiechnął i poszedł otworzyć.
W drzwiach stał Mikołajek z rodzicami. Okazało się, że podczas wigilii w Akademii co roku pojawia się inny gość. W zeszłym roku na kolacji objadł się Cukierek. Podobno psotny kocur próbował wygrać z talerzem i wyjeść go do końca, jednak talerz tyle razy odnawiał danie, że przejedzony kiciuś zasnął z głową w misce. A dwa lata temu gościł tutaj Detektyw Pozytywka. Podobno rozwiązał wiele tajemnic i zagadek. W tym roku zawitali nieco spóźnieni goście z Francji. Od progu słychać było: „No bo co w końcu, kurczę blade!”.  Rodzice Mikołajka przeprosili za spóźnienie i serdecznie witali się z każdym gościem. Mikołajek był bardzo radosny i od razu zaprzyjaźnił się z Adasiem. Okazało się, że chłopcy mają wiele wspólnych tematów. Adaś miał wrażenie, jakby znał Mikołajka od lat. Rodzice chłopca śmiali się i opowiadali, co nowego ich syn nabroił w tym tygodniu. Historie nie miały końca. Po wysłuchaniu kilku z nich Adaś jednak doszedł do wniosku, że nie ma aż tyle wspólnego z tym psotnikiem. Reszta wieczoru upłynęła na rozmowach, śmiechach, wzajemnych zapewnieniach wszystkich gości o wiecznej pamięci, szacunku. Nagle Adaś poczuł zmęczenie i patrząc na radosne miny innych gości niemal zasnął, lecz usłyszał w głowie głos swojej mamy:

-Adasiu, Adasiu! Wołam cię i wołam, dlaczego nie przychodzisz, już czas zasiąść do Wigilii.

Chłopiec ocknął się nagle i prawie spadł z parapetu, gdy zobaczył, że wciąż siedzi w swoim pokoju, a za oknem nadal pada gęsty śnieg. Dotarło do niego, że Wigilia w Akademii musiała być tylko snem. Pięknym snem.

Podczas kolacji wigilijnej Adam opowiedział rodzinie swój sen. Z niewiadomych przyczyn chłopiec nie mógł zjeść żadnego dania. Był tak objedzony, że pierożki, uszka, karp i kutia zostały przez niego nietknięte. Do dziś nie rozumie, jak do tego doszło…

Bartosz Rudnicki, kl. IV

środa, 13 stycznia 2021

"Moja opowieść wigilijna"- opowiadanie konkursowe (I miejsce)

   

     Zima tego roku była naprawdę piękna. Niewielka warstwa białego, rozsypującego się w palcach śniegu pokrywała wszystko, na co spadały jego płatki. Kilka gwiazd wiszących na wieczornym nieboskłonie odbijało się od białej powłoki sprawiając ,że zdawała się być posypana brokatem.

    Mały Książę jakby nie dostrzegał tego piękna. Ostatnie dni były dla niego przytłaczające. Róża zapadła w długi sen, z którego obiecała się wybudzić, gdy śnieg zniknie, a na planecie nie było do robienia nic prócz odśnieżania. Baranek ,który spał w pudełeczku,również nie potrzebował teraz tak wiele uwagi.

    Książę, patrząc na niego mimowolnie, zaczął przypominać sobie czas spędzony z Pilotem na Ziemi, bo to właśnie on dał mu baranka.No właśnie! Ziemia! Tam powinien się udać!

    W oczach chłopca pojawiły się rozbłyski, tak jakby ktoś zapalił w nich płomyk. Teraz to zrozumiał. Przecież zarówno podczas podróży, jak i na Ziemi spotkał wiele osób! Na pewno teraz też się uda!Jak postanowił,tak i zrobił.

    Podekscytowany wcześniejszą myślą niemal natychmiast ruszył po kolejną przygodę. Ku jego zdziwieniu, nie spotkał tak wielu osób jak się spodziewał. Czyżby kierował się złą drogą? Nie. Czuł w sercu ,że to dobry kierunek.

    Gdy po raz kolejny się zatrzymał był pewny ,że jest na Ziemi. Teren ,na którym się znajdował był duży, wręcz ogromny, nie malutki jak wszystkie planety ,które kiedykolwiek mijał.

    Gdy zaczął stawiać pierwsze kroki, śnieg chrupał pod jego butami. Mimo wszechobecnego wiatru temperatura była znośna. Przez słońce ,które zdążyło pojawić się na niebie podczas jego wędrówki ,było wręcz nawet ciepło. Mały Książę rozglądał się wszędzie, gdzie mógł. Nie potrafił powstrzymać zachwytu oraz zaskoczenia na widok wielu przepięknych świątecznych ozdób. Gdzie nie spojrzał były palące się lampki, ustrojone choinki, przed jednym z domów stał nawet ulepiony ze śniegu bałwan.

    Obserwowałby wszystko wokoło niego dalej, jednakże w pewnym momencie uwagę chłopca przykuło coś innego. Na murze ,do którego się zbliżał, siedziało trzech młodych mężczyzn.

-Dzień dobry- powiedział Książę, podchodząc bliżej.

Cała trójka zdawała się być bardzo zaskoczona i zdezorientowana faktem ,że ktoś do nich mówi. Gdy zwrócili się w stronę ich rozmówcy, ten mógł przyjrzeć się im bardziej.Dwójka z nich miała blond włosy i błękitne oczy. Trzeci, siedzący najdalej od Małego Księcia, wyróżniał się najbardziej. Jako jedyny z czwórki rozmawiających nie był blondynem. Jego włosy były rude, a twarz piegowata. W przeciwieństwie do swych towarzyszy, nie był również zbyt dobrze zbudowany.

-Dzień dobry. Nazywam się Tadeusz Zawadzki- przedstawił się jeden z mężczyzn. Nim zdążył spytać chłopca o jego imię, ten mu przerwał.

-Czy jesteście przyjaciółmi?- zapytał, mając w głowie wspomnienia z dni, gdy lis uczył go o przyjaźni. Cała trójka uśmiechnęła się pociesznie.

-Owszem, jesteśmy-odezwał się rudy chłopak z uśmiechem na ustach.

-Czy przyjaciele spędzają wigilię razem?-dopytywał chłopczyk.

    Na pytaniu i słuchaniu odpowiedzi Mały Książę spędził dobrych kilka godzin. W międzyczasie dowiedział się ,że jego rozmówcy nazywali się Rudy, Zośka i Alek. Trochę zdezorientował go fakt ,że na mężczyznę ,który przedstawił się jako Tadeusz nagle mówiono ,,Zośka” ,tym bardziej ,że Zosia to przecież damskie imię. Dziwne...

    Prócz tego dowiedział się też ,że wigilia wypadała tego samego dnia, którego dotarł na Ziemię. Cóż, chyba będzie musiał wziąć na swoją planetę kalendarz.

    Uwagę Zośki zwrócił brak jakiegokolwiek zaangażowania się Rudego w rozmowę.Ten z zamyśleniem wpatrywał się w zachodzące słońce.

-Wszystko w porządku?- na te słowa zamyślony chłopak wystraszył się lekko. Był zbyt pogrążony w myślach, by spodziewać się jakichkolwiek słów skierowanych w jego stronę.

-Umm, cóż , wszystko w porządku...Dziękuję ,że pytasz...-Zaciął się na chwilę.

-Po prostu...Pierwszy raz od wielu lat znów czuję się normalnie, nie jak zjawa.

Gdy znów otworzył usta by coś powiedzieć Alek mu szybko przerwał.

-Skoro o tym mowa, jak to możliwe ,że nas widzisz?- zapytał zaciekawiony spoglądając na Księcia. Ten zdawał się nie rozumieć pytania.

-Jesteśmy duchami, nikt nie powinien nas widzieć- uzupełnił swoje pytanie Alek.

Dopiero wtedy chłopiec zauważył ,że trójka mężczyzn nie była ,,w pełni widoczna”. Ich sylwetki były lekko przeźroczyste. Im bardziej się ściemniało ,tym gorzej byli widoczni, dlatego chłopczyk musiał przetrzeć swoje oczy, by upewnić się ,że to nie przywidzenie. Niestety, oni naprawdę zdawali się znikać.

    Nastał wieczór. Jest on kojarzony z ciemnością, jednak tym razem Książę zobaczył ,że nawet o takiej porze może być jasno. Ozdoby świąteczne ,które tak wcześniej wychwalał, teraz prezentowały swój majestat w pełnej okazałości. Wyglądały zjawiskowo w otoczeniu mroku. Świeciły i migały, darząc wszystko dookoła żywymi kolorami.

    Cała czwórka osób przy murku obserwowała to wszystko w milczeniu. Alek, Rudy i Zośka po raz pierwszy od wielu lat znów poczuli magię świąt.Wcześniej błąkali się bez celu po świecie w postaciach niematerialnych istot. Nikt nie mógł ich dostrzec, powiedzieć coś do nich. Te święta były wyjątkiem. Mały Książę był dla nich jak prezent. Prezent , który pozwolił im poczuć się normalnie.

Jakby znów byli ludźmi. To była naprawdę udana wigilia.




Autor: Kornelia Marika Pyszna

"Dyktator"

  Chciałeś poczuć się jak Bóg, by ludzie klękali u twych nóg. Dziś podeszwy twoich butów czerwienią dusz niewinnych są splamione, wciąż zak...