Józef Skawiński został zwolniony z pracy latarnika. Zaspał w czasie, kiedy miał oświetlić morze. Nie mógł niestety pojechać do swojego kochanego kraju, ponieważ był powstańcem, a oni zostali pokonani. Pojechał do Nowego Jorku. Prawie przez całą podróż czytał “Pana Tadeusza”. Był taki szczęśliwy, że dostał tę książkę, że gdy ją skończył, od razu ponownie ją zaczynał czytać. Chciał choć trochę zbliżyć się do oddalonej ojczyzny.
Podróżował łodzią razem z Johnem Falconbridge, dostawcą jedzenia na wyspę. Józef czytał mu najlepsze fragmenty “Pana Tadeusza” i tłumaczył. John był pod wrażeniem, jak Polacy w takiej trudnej sytuacji mogą nadal być tak dużymi patriotami.
Falconbridge był Amerykaninem. Nie pochodził z bogatej rodziny, ale też nie z biednej. Ojciec jego, Harold ciężko pracował jako jeden z pierwszych prawników, w Ameryce. Elżbieta żona Harolda pracowała jako pielęgniarka, przez co też rzadko bywała w domu. Na szczęście John miał jeszcze czworo rodzeństwa, z którymi było zawsze zabawnie. Naprawdę byli ze sobą zżyci. Gdy każde z nich powoli dorastało, więź pomiędzy nimi się wzmacniała, dlatego wielkim ciosem było, gdy jedna z siostra zachorowała na gruźlicę. Zanim odeszła, zdążyła zarazić matkę i jeszcze dwóch braci. Po tym koszmarze została tylko jego siostra Esmeralda, Harold i John. Ojciec zamknął się w sobie i tylko pracował, ale i tak narobił sobie długów. A Esmeralda zaczęła rodzić dzieci jedno po drugim, więc nie mogła wspomóc starego ojca z podatkami. Ostatni syn postanowił mu pomóc, zaczął pracować i część swojej pensji odkładać dla ojca. Nie widział go już od pól roku, a że i tak musiał odstawić Józefa do Nowego Yorku postanowił odwiedzić swoją rodzinę i podarować uzbierane pieniądze.
-Jak myślisz, jak długo to jeszcze będzie trwało?- zapytał Skawiński trzeciego wieczoru ich podróży.
- To zależy o co pytasz. Jeśli chodzi ci o podróż, to jeszcze dwa dni, ale chyba nie o to ci chodzi- John spojrzał na Józefa i się uśmiechnął.
- Chodzi mi o te konflikty, choroby. Kiedy ten świat ruszy do przodu, w lepszą stronę. Mówię tak, ponieważ nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie wrócę do kraju, do swojej rodziny, kiedy znów zjem polskie potrawy. Czy ty też za czymś tęsknisz Johnie?- wymawiał te słowa energicznie, a przy tym wymachiwał rękoma.
Nie odpowiedział od razu. Pomyślał o swojej rodzinie, o smakach potraw swojej mamy, których już nigdy więcej nie skosztuje. Zasmuciło go to, więc odpowiedział po chwili.
-Myślę, że każdy za czymś tęskni. Jak nie tęskni, to zawsze chce więcej, nawet jak już ma wszystko-obydwaj mężczyźni zamilkli na chwile. Daleko myślami gdzieś zastanawiali się nad tymi słowami.
Biegli ile sił w nogach przez las. Szlakami krętymi, przez bagna tajemnicze. Tak, aby konie ich nie dogoniły. Jego nogi ugrzęzły w błocie. Nie mógł ich wyjąć. Koledzy go zostawili z obawy, że też ich złapią. Zrozumiał to, ale widok zostawiających go przyjaciół nie był przyjemny.
Zaczął się miotać, złapał się jakiejś gałęzi i spróbował podciągnąć. Słyszał, jak Rosjaninie się zbliżają. Krzyczeli coś do siebie lub do konie. Nie zrozumiał ani słowa, adrenalina nie pozwalała mu się skupić. Na myśl, co się może stać, zaczął się pocić. Plecy miał całe mokre, a spod pach zaczynał wychodzić nieprzyjemny zapach, który tylko ułatwił znalezienie go przez psy.
Głosy się zbliżały. Jeszcze chwila i wyciągnie stopę, lecz było już za późno. Psy podbiegły do niego, zaczęły szczekać i warczeć. Jeden pies ze śliną wisząca z pyska go prawie ugryzł. Powstaniec ze strachu nieświadomie zaczął płakać.
Wtedy usłyszał głosy. Ktoś się śmiał. Jeden mężczyzna zszedł z konia i podszedł do niego, wymachiwał swoją szablą tuż przed jego nosem. Spojrzał na niego i zadał jeden cios.
Józef obudził się, łapiąc oddech. Rozkojarzony popatrzył wokół siebie. Padał śnieg. Gdy John zobaczył, że wstał, podał mu kubek herbaty.
- Ciężki sen, co? Już od paru minut wiercisz się i mruczysz coś pod nosem.
- Tak, to było okropne, leżałem, nie stałem, a oni podjechali i bum.
Na Johna twarzy pojawiło się niezrozumienie, gdy Józef spojrzał na niego i pokiwał głową.
- Jest to trochę skomplikowane, więc nie pytaj.
- Rozumiem, za parę godzin dopłyniemy do portu.
Były latarnik przez ten czas zanurzył się w swojej książce. Nie zauważył, kiedy dopłynęli do Nowego Jorku. Pożegnał się z Johnem Falconbridge'm i ruszył w stronę miasta.
Przy porcje panował duży ruch. Tu ktoś niósł skrzynkę z rybami, a tam ze świeżym pieczywem. Było głośno, śmierdziało końskim łajnem. Za powozami szli chłopcy i dziewczęta z łopatami i wiadrami, aby choć trochę sprzątać ulice. "Szkoda, że nikt nie umie wyczyścić powietrza z tego okropnego smrodu"- pomyślał Józef.
Zaczynał padać pierwszy śnieg. Dzieci z łopatami głośno śmiały się na jego widok. Pomijając fakt, iż teraz będzie mroźno i nie będzie gdzie się podziać, nawet on się lekko uśmiechnął.
Dzień mu się strasznie dłużył, chodził tu i tam. Wchodził do różnych knajpek i barów, pytając o pracę. Nie powiodło mu się. Właściciele nie mieli dla niego zajęcia lub go wyganiali, bo myśleli, że to pijak i złodziej. "Dobrze się te święta zaczynają"- pomyślał.
Śnieg nie przestawał padać, a Józef był zmarznięty. Miał jeszcze trochę pieniędzy, więc postanowił kupić gdzieś ciepła herbatę lub kawę. Wstapił do kawiarni o nazwie COFFEE DRINK.
W środku było wesoło. Ludzie wznosili toasty i stukali swoje kufle piwa o siebie. Wnętrze było surowe, ale widać było, że nie wystrój robi tu nastrój.
Przy barze stał barman, który opowiadał coś klientom. Skawiński podszedł do niego i poprosił o gorący kubek herbaty. Pieniędzy starczyło mu jeszcze na trzy porcje napoju, ale nie kupił żadnej, więcej w obawie, że jutro jeszcze będzie się szwendał po ulicy. Nie chciałby umrzeć z zimna.
Usiadłszy przy barze, podszedł do niego jakiś mężczyzna. Był ciepło ubrany z kapeluszem na głowie- miał klasę. Zapytał Józefa, czy jest tu od niedawna, bo nigdy wcześniej go nie widział, a bywał tu często.
- Józef Skawiński się nazywam. Dopiero dzisiaj przypłynęłam łodzią-powiedział ze zdziwieniem.
- Jak słyszę, chyba nie pochodzi pan z Ameryki- powiedział nieznajomy. Józef nie był pewny czy może mu ufać, mógł przecież go okraść.
- Prawda. Nie pochodzę z Ameryki, tylko z Polski. Słyszał pan o tym kraju?-zanim mężczyzna odpowiedział, barman podał Józefowi herbatę. Wziął kubek między ręce, aby je ogrzać i wziął łyk.
- Coś tam słyszałem. A jak to się stało, że pan taka długa podróż odbył, by się tu pojawić? Oczywiście, jeśli nie chce pan odpowiedzieć na pytanie, nie musi. Jestem tylko ciekawy, rzadko bywają tu osoby z tamtych regionów.
- Wolałbym nie odpowiadać. Może wie pan, gdzie mógłbym dostać prace?
- Znam dużo miejsc, czego pan szuka?
- Muszę jak najszybciej znaleźć pracę, bez różnicy jaką.
- To ci mogę pomóc, a na dodatek będziesz mógł przenocować u mnie.
Elżbieta Smith spojrzała przez okno. Zauważyła swojego brata, który szedł razem z jakimś mężczyzną w stronę wejścia. Rozmawiali i śmiali się. Weszli
Franic wpuścił gościa pierwszego. Jego siostra stała za drzwiami tak, aby mogła ich podsłuchiwać. Nie lubiła, kiedy przychodził ktoś, kogo nie znała.
Skawiński poczuł przyjemny zapach. Był to zapach ciasta zmieszany z innymi potrawami i chyba świerka.
Gdy Elżbieta usłyszała kroki obok drzwi, za którymi stała, szybko uciekła. Usiadła przy kominku w dużym fotelu, okryła się szybko kocem. Wzięła do rąk książkę, udając, że czyta.
- To jest moja siostra Elżbieta- pokazał na nią, gdy weszli. Skawiński podszedł do niej, aby pocałować ją w rękę, również przedstawił się. Ona nic nie odpowiedziała, lecz przyjrzała mu się bacznie. Zauważyła siwiejące włosy na jego głowie, widać było, że się nie golił od paru dni. Na jego twarzy malowała się tęsknota i cierpienie, a jego oczy były jakby zasłonięte mglą-gdzieś daleko stad. Zwróciła się do niego:
- Czyżby pan zabłądził?- Franic jej wytłumaczył co się stało w barze.
- Józefie Skawiński czyżby miał pan ochotę na kawałek ciasta z filiżankę herbaty?
- Oczywiście, panno Elżbieto.
Siedzieli tak przy kominku i rozmawiali w trójkę. Gość nie mógł się nacieszyć ciastem, było bardzo smaczne, ale nie lepsze od polskiego. Tego nie powiedział, żeby nie wyjść na niegrzecznego.
W międzyczasie Hanna przygotowywała pokój gościnny dla Józefa. Chciała wnieść bagaż Skawińskiego, ale on jej zabronił, bo powiedział: ”dama nie powinna nosić ciężkich rzeczy, ja to zrobię”. Wiec gosposia tylko pościeliła łózko i przyniosła świeczki.
Rodzeństwo zobaczyło zmęczenie na twarzy Skawińskiego i powiedzieli mu dobranoc. Jednak Józef długo wiercił się w łózku, wydawało mu się, że leży na statku. "Pewnie przez ta podróż"- pomyślał sobie. Kiedy zasnął, znowu miał koszmary o tym, jak Rosjanie zabijają jego lub jego kolegów. Chciałby ich znowu zobaczyć.
Na śniadanie był omlet z bekonem, jadł razem z Francisem. Pani Elżbieta wyszła wczesnym rankiem, ale nikt nie wiedział dokąd. Gdy zjedli, Franic zaprowadził Józefa do pracy. Po drodze pan Smith powiedział, co Skawiński będzie musiał robić.
- Będziesz nosił wory z mąką dla piekarza, na pewno się ucieszy, bo już nie jest młody, a plecy mu siadają. Pewnie przyjdzie moja siostra w ciągu dnia, bo to jej ulubiona piekarnia, według niej są tam najlepsze pierniczki.
Droga minęła przyjemnie dla obu mężczyzny, rozmawiali polityce i o innych rzeczach. Ulice były świątecznie przystrojone, co jakiś czas było słychać kolędowanie. Przed piekarnią na placu stała duża choinka udekorowana bombkami i wstążkami, a z piekarni wydobywał się piernikowy zapach.
Franic przywitał się z właścicielem, potem przedstawił Józefa i wytłumaczył, co się stało poprzedniego dnia. Skawiński uścisnął dłoń mężczyzny. Nie był on o wiele młodszy od niego. Uścisk miał mocny, a ręce szorstkie od gniecenia chleba i innych ciast.
- Chodż za mną Józefie. Pokaże ci co będziesz robić.- powiedział piekarz i machnął ręka do siebie. Na zapleczu dostał fartuch, aby się nie pobrudzić mąką.
Po paru godzinach pracy obaj usiedli, aby chwile odsapnąć.
- A wiec pochodzisz z Polski, Józefie. To jak teraz będziesz świętował Wigilię jutro?- Skawiński był zaskoczony, nie wiedział co powiedzieć, wiedział że niedługo wigilia i święta, ale nie wiedział, ze to już jutro.
- Uuh, ja nie wiem, pewnie przyjdę i panu pomogę, bo nie mam z kim świętować.
- Pewnie Fransic cię przygarnie, on na pewno nie zostawię cię samego na lodzie. A jutro,w Wigilię to nawet ja przyjdę. Pewnie ci nie mówił, ale jestem jego stryjem.
- Dużo powiedział o sobie, ale tego nie- pracownik był lekko zdziwiony, ponieważ nie widział żadnych podobieństw pomiędzy nimi.
- Zawsze ma jakieś sekrety, to pewnie nie ostatni.
Po przerwie Skawiński miał stać za lada i obsługiwać klientów.
Nie było dużego ruchu, czasami ktoś wchodził po parę bułek czy kawałek ciasta.
Nagle weszła do piekarni Elżbieta Smith. Józef zapomniał, co jej brat rano do niego powiedział.
- Dzień dobry - powiedziała. Nie spodziewała się, że za ladą będzie stał mężczyzna, którego wczoraj po raz pierwszy zobaczył.- Nie wiedziałam, że mój stryj w ogóle kogoś innego puszcza za ladę. Woli sam obsługiwać klientów.
- Tak, wiem, ale pilnie musiał iść zamówić produkty do pieczenia, bo się zaczynają kończyć. Co by panienka sobie życzyła?
- W takim razie chcę poprosić o parę pierniczków.- Józef włożył do papierowej torby parę pierniczków metalowymi szczypcami.
- Nie ciekawi to pana dlaczego rano tak wcześnie wyszłam?
- Czemu miałoby mnie to ciekawić? Nie znam pani,więc byłoby to niegrzeczne gdybym spytał.To będzie kosztowało 3 dolary.
- Ma pan rację- powiedziała, gdy z portmonetki wyciągała pieniądze. Uważniej przyjrzała się twarzy tego interesującego mężczyzny. W jego oczach kryła się jakaś tajemnica, którą coraz bardziej chciała poznać...
Autor: Roksana Ciebień
klasa VIII
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz