niedziela, 27 września 2020

"Katedra"- opowiadanie dla tych, którzy lubią się bać

 



- Nie wierzę, że po drodze nie miałyśmy żadnego wypadku - na ziemię upadła sporej wielkości torba podróżna.

- Och, zamknij się. Przecież tyle razy miałam prawo jazdy. Nie jest ze mną aż tak źle jak ci się wydaje - odparła ze śmiechem wysoka dziewczyna wychodząc z busa, którym kierowała.

    Nastolatki wyprostowały swoje ubrania po przejażdżce. Nisan schyliła się po bagaż, po czym zarzuciła go sobie na ramię. Jej kruczoczarne włosy lśniły w blasku księżyca, a oczy utkwione miała w ogromnym budynku na wzgórzu, pod którym się zatrzymały.

- Jak mamy się tam dostać? Trochę tu stromo… Nie damy rady się wdrapać - Marx analizowała miejsce, w którym się znalazły. Wzgórze rzeczywiście było strome. Pokryte zieloną trawą przykrytą opadłymi liśćmi pobliskich drzew. Nie było tam żadnych kwiatów, środowisko było zbyt nieprzyjazne, a i nie miał się kto nimi zajmować. Okoliczni mieszkańcy unikali tego miejsca jak ognia, który spali ich na popiół, gdy tylko podejdą za blisko. Nikt nie chciał mieć nic wspólnego ze wzgórzem oraz przeklętą katedrą na szczycie. Nawet mówili o niej niechętnie.

- Musimy się rozejrzeć. Powinna być gdzieś jakaś ścieżka czy coś. Jakoś musieli kiedyś chodzić na msze - tłumaczyła Nisan. Schowała kluczyki od auta do kieszeni grubej bluzy, po czym zaczęła okrążać wzniesienie w poszukiwaniu jakiejś drogi na górę. Wspinaczka z ciężarem na plecach była dość trudna. Dziewczyna od razu to dostrzegła i zaproponowała przyjaciółce pomoc. Marx poszła w przeciwną stronę, jednak szukając tego samego. Ostatecznie to szarooka znalazła przejście. Chwilę później dołączyła do niej Nisan.

Zamiast ścieżki odkryły potężne, kamienne schody bez poręczy. Pomiędzy licznymi pęknięciami rosły źdźbła trawy bądź mlecze. Czarnowłosa poprawiła torbę i zaczęła wbiegać po wysokich stopniach.

- Kto ostatni na górze ten stawia kolację! - wykrzyknęła radośnie do swojej przyjaciółki. Ta z irytacją zaczęła za nią z trudem biec.

- Kretyn z ciebie. Jesteśmy w świętym miejscu, więc zachowuj się, jak przystało - warknęła zmęczona, kiedy już obie znalazły się na szczycie.

I tak Bóg nie istnieje, więc co za różnica? - jej towarzyszka wzruszyła ramionami.

- Nie istnieje, jeśli nie liczyć mnie. Jestem jedynym Bogiem jakiego kiedykolwiek zobaczysz, bo jestem jedynym istniejącym.

Marx nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Zamiast tego zaczęła się rozglądać. Stały przed wejściem do wielkiej, dawno porzuconej katedry wykonanej ze starej, czerwonej cegły. Nastolatka zastanawiała się, jakim cudem taki budynek sprzed kilkuset lat nadal stał nienaruszony? Jednym z powodów mogło być to, że od bardzo dawna nikt się tutaj nie zapuszczał. Tubylcy porzucili wszystkie wspomnienia z ceglaną budowlą na rzecz małego kościółka w pobliskim mieście.

- Tak w zasadzie… To czemu nikt już tu nie przychodzi? - spytała zaciekawiona. Nisan klęczała już pod drzwiami, walcząc z zardzewiałym zamkiem.

- Ponoć jest przeklęta - zaczęła grzebać w torbie w poszukiwaniu jakiejś wsuwki. Gdy ją znalazła, wróciła do łamania blokady - Z tego co się dowiedziałam, cholernie dawno temu, kiedy grały organy, osoby obok witraży były wciągane przez jakieś ręce czy coś takiego. Niby stało się tak tylko raz. Po czasie ludzie zaczęli się bać o swoje życie i przestali tu przychodzić. A, i jeszcze organy grają same z siebie - wyjaśniła.

-Same z siebie?- dopytywała Marx. Nie do końca wierzyła w to, co słyszy. Jednak w obliczu niedawnych zdarzeń takie przypadki już jej nie dziwiły.

-Ta. Same z siebie. W mieście nie ma nikogo, kto się zna na muzyce, a mimo to organy grają. Nie wiem czy to prawda, ale jesteśmy tu po to, żeby to sprawdzić. Będzie to raczej łatwe zadanie, niby zaczynają grać gdy tylko ktoś wejdzie do katedry… O, już!- zawołała, gdy zamek w drzwiach w końcu puścił. Marx podeszła do koleżanki, która znów grzebała w bagażu.

-Jak myślisz, co tam może być? - zapytała, patrząc na drewniane wrota. Na metalowych zdobieniach wyrzeźbione zostały wizerunki aniołów.

- Pewnie jakieś ołtarze, malowidła i generalnie takie rzeczy. Nie byłaś nigdy w kościele?

- Oczywiście, że byłam. Ten jest po prostu… inny. Poza tym to katedra, a nie kościół.

- Kiedyś mieszkało tu znacznie więcej osób, ale większość pouciekała w obawie o swoje życie - Nisan mówiąc to podała towarzyszce latarkę.

- Aż tak? Myślałam, że tylko wzgórze jest przeklęte - Marx była kompletnie zbita z tropu.

- Ciężko, cholerka, powiedzieć. Niektórzy starsi wspominali o dziwnych wydarzeniach poza katedrą.

- Jakich wydarzeniach? - dziewczyna czuła się coraz bardziej zaciekawiona zawiłą historią wymierającej wioski.

- Później ci opowiem. Teraz mamy robotę do wykonania. Bierz łom - Nisan wyjęła metalowe narzędzie. Marx nawet nie pytała, skąd go wzięła. Nie dziwiło jej to. Posłusznie wzięła narzędzie w obie ręce.

- Ty nic nie bierzesz?- spytała widząc, że towarzyszka nie ma w dłoniach nic oprócz włączonej latarki.

- Poradzę sobie.

- Sugerujesz, że nie potrafię się sama obronić?

- Sugeruję, że mam znacznie więcej doświadczenia niż ty. Chodźmy już, zanim ktoś się zorientuje, że tu jesteśmy -to mówiąc, powoli, delikatnie odchyliła drzwi tak, aby nie wydać żadnego niechcianego dźwięku.

Nisan weszła jako pierwsza, Marx tuż za nią. Dziewczyna odwróciła się w stronę wejścia i pokierowała światło w stronę ogromnych, gotyckich organów. W tej samej chwili z tysięcy pionowo ustawionych piszczałek zaczęły wydobywać się dźwięki- raz niższe, raz wyższe. Ktoś był na chórze i grał na organach. Zaraz po tym drzwi z hukiem zostały zamknięte.

Stary instrument był pełen kolorów, głównie za sprawą przeróżnych malowideł. Przedstawiały one w większości anioły w postaci dzieci oraz różnych świętych, których Marx nie rozpoznawała. Największe piszczałki, mające kilka metrów, poustawiane były w kolumnach za zdobieniami na górze i na dole. Na środku zamontowano dwie rzeźby aniołów z dzwoneczkami w dłoniach. Nad nimi kolejne kolumny, a pomiędzy nimi kolejne dwie, ruchome rzeźby. Nastolatkę przytłaczał ten widok. Nigdy nie widziała tak ogromnego instrumentu. Wyglądał, jakby został zabrany prosto z nieba, jednak brzmiał jak najgłębsze otchłanie piekła. Muzyka organów brzmiała dla niej jak zwiastun śmierci. Przerażający efekt potęgował fakt, że drzwi były szczelnie zamknięte, więc poza nią i Nisan nikogo tutaj nie mogło być. A jednak, ze starego instrumentu wydobywała się muzyka.

- Cóż… Przynajmniej wiemy, że ludzie mówią prawdę - odezwała się w końcu Nisan. Kochała słuchać tego typu muzyki, ale to co teraz słyszała, przyprawiało ją o dreszcze.

- Rozejrzyjmy się. Może uda nam się znaleźć drogę na chór - zaproponowała. W rzeczywistości chciała być jak najdalej od przerażającego instrumentu.

- Też o tym myślałam. Na razie nie idźmy na chór. Nie chcę, aby przez nas organy przestały grać. Mamy jeszcze jedną rzecz do sprawdzenia a do tego są potrzebne właśnie organy - Marx nie wiedziała, co chodzi po głowie jej przyjaciółce. Bała się tylko, że jest to coś niebezpiecznego.

Nim się spostrzegła, Nisan już kierowała się w głąb pomieszczenia. Wszystko w katedrze było wyjątkowo przytłaczające. Budynek był naprawdę szeroki, a sklepienie znajdowało się wysoko nad ich głowami. Mimo że podtrzymywane było przez masywne kolumny, szarooka czuła jakby to wszystko miało runąć jej na głowę. Zrobiło jej się słabo, więc oparła się o śnieżnobiałą kolumnę. Ozdobne, sztuczne pędy roślin oplecione wokół kolumny raniły ją w plecy, jednak nie zwracała na to większej uwagi.

- Nie podchodź do okien! - zawołała z oddali Nisan. Jej głos odbijał się echem od ścian. Była już tak daleko, że Marx widziała tylko jej sylwetkę.

- Ta, pamiętam! - odkrzyknęła. Zacisnęła mocniej dłoń na metalowym przedmiocie i udała się w głąb katedry, trzymając się z dala od ogromnych, witrażowych okien, przez które przedzierało się światło księżyca. Zastanawiała się, czy z pobliskiej miejscowości widać światło ich latarek, odbijających się od kolorowego szkła. Szła środkiem hali. Po obu jej stronach rzędami ustawiono drewniane ławki. Nastolatka zastanawiała się, jakim cudem nikt oprócz nich, się tutaj nie włamał i nic nie ukradł. Ludzie musieli być naprawdę przerażeni, a dudniąca w jej uszach mroczna melodia uświadamiała jej dlaczego.

Pomiędzy niektórymi ławkami wybudowano bogato zdobione ołtarze. Na środku każdego znajdował się religijny obraz, a dokoła niego rama zrobiona ze złota lub innego metalu szlachetnego. Dziewczyna podeszła do jednego z ołtarzy. Spojrzała na kamienną tabliczkę. Tekst na niej widniejący napisany był po łacinie, jednak po wyrzeźbionej sylwetce szkieletu i dacie „1467-1487” domyśliła się, że pod jej stopami leży trumna ze zwłokami, a raczej tym, co z nich zostało. Ruszyła dalej. Zatrzymywała się przy każdym ołtarzu analizując to, jak się od siebie różniły. Każdy z nich należał do jakiejś szlacheckiej rodziny. Po ich zdobieniu można było się domyślić, że różniły się zamożnością. Patrząc na ilość grobowców i ogólną wielkość budynku, musiało w tej okolicy mieszkać naprawdę dużo osób. Marx nie potrafiła uwierzyć, że cała duża, jak na tamte lata, społeczność uciekła stąd tylko i wyłącznie z powodu jednej katedry.

- Marx! Chodź tutaj coś zobaczyć! - usłyszała głos Nisan. Oderwała się wreszcie od podziwiania zabytków, po czym podbiegła do przyjaciółki. Stała na piedestale za ołtarzem, przy którym odprawiana była liturgia. Jej zielone oczy błyszczały z ekscytacją, wpatrując się w coś na podłodze. Marx powędrowała wzrokiem na to, co tak zainteresowało przyjaciółkę.

- Co się dzieje… - wypowiedziała półgłosem. Tuż pod jej stopami leżały rozkładające się zwłoki człowieka. Najprawdopodobniej był to chłopiec w młodym wieku. W niektórych miejscach brakowało już skóry i widoczne były gołe kości.

Czemu tu nie ma głowy?! - szatynka czuła, że robi jej się niedobrze. -Jak długo tu leżą ?- zmusiła się w końcu do wypowiedzenia pytania.

- Wydaje mi się, że może mieć tydzień - poinformowała ją Nisan - Ale pewności nie mam. Przeprowadzałam kiedyś sekcję zwłok… Tylko było to dawno - przerwała na chwilę by odwrócić się w prawym kierunku - Znalazłam też schody na chór, ale raczej po nich nie wejdziemy. - wskazała latarką na kończące się w powietrzu rozpadające się schody.

Marx zamyśliła się. Wiadomość o tym, że zwłoki mogą mieć jedynie tydzień mroziła jej krew w żyłach. Podziwiała to jak jej przyjaciółka była spokojna. W jej głosie ani twarzy nie widziała ani cienia obrzydzenia tym, co leżało tuż przed nią. Pierwszym, co przyszło dziewczynie do głowy było to, że trup mógł po prostu spaść z góry. Chór zdawał się być wystarczająco wysoko, aby upadek z niego mógł zabić, ale widząc niezdatne do użytku schody, zaczynała w to wątpić.

- Wiesz, co było przyczyną zgonu?

- Ciężko powiedzieć… Na powód wygląda odcięcie głowy, ale równie dobrze mogło się to stać już po śmierci. Albo ten dzieciak spadł z góry, z tej wysokości połamałby żebra, a te powbijałyby się w płuca i udusiłby się własną krwią - myślała na głos.

- To nie wyjaśnia, co się stało z głową…

- Dokładnie. Dziwne. Poczekaj, zrobię zdjęcia. Będziemy miały co pokazać chłopakom - mówiąc to wyjęła z kieszeni bluzy telefon i zaczęła robić zdjęcia.

- Wracamy? - po tym co ujrzała, dziewczyna czuła się jeszcze bardziej nieswojo. Ledwo słyszała swoje kroki przez wciąż grającą, głęboką muzykę. Jak najszybciej chciała opuścić to miejsce i wrócić do akademika.

- No coś ty. Została nam jeszcze jedna rzecz - odpowiedziała z uśmiechem. Przyjaznym, choć zawsze świadczącym o tym, że Nisan chce zrobić coś, co nie skończy się najlepiej. Marx chciała już ją powstrzymać od czegokolwiek, co ta miała w planach, gdy nastolatka nagle zatrzymała się. Brązowowłosa prawie wpadła na jej plecy.

    Nisan wpatrywała się w wysokie okno witrażowe. Obraz na nim przedstawiał klęczącego anioła w ogrodzie oliwnym. Za nim zachodziło słońce. Postać na kolanach wyglądała jakby płakała, twarz miała ukrytą w dłoniach, jednak zamiast łez spływały z nich cienkie stróżki rubinowej krwi. Pod jego nogami znajdowało się coś, co przypominało zwierzęce zwłoki. Widok ten wzbudzał w Marx obrzydzenie. Natychmiast odwróciła wzrok od okna.

    Tymczasem Nisan postawiła na podłodze torbę, którą cały czas nosiła na plecach. Rozpięła fioletową bluzę, po czym zdjęła ją. Ubranie rzuciła na bagaż.

- Co ty chcesz zrobić? - dziewczyna nie rozumiała zachowania koleżanki. Ta tylko spojrzała na nią z politowaniem w oczach.

- Czy to nie oczywiste? Chcę sprawdzić czy plotki są prawdziwe – odparła, ustawiając się tyłem pod oknem. Jej towarzyszka j była sceptycznie nastawiona do tego, co miało się zaraz stać. Nie chciała patrzeć , jak ręce wychodzące z okna rozszarpują jej przyjaciółkę z dzieciństwa.

    Przez kilka minut Nisan stała pod witrażem. Nic się nie działo. Kiedy chciała już odejść, poczuła jak coś szorstkiego łapie ją za ramiona. Zaskoczona spojrzała za siebie. Z obrazu wychodziły powykrzywiane, nieludzkie ręce, a mimo to szkło było nienaruszone. Ostre paznokcie obcych dłoni wbijały się w bladą skórę dziewczyny. Nagle muzyka wydobywająca się z organów przybrała na sile. Stała się bardziej gwałtowna, donośna, dużo bardziej przerażająca. Z okna wyłaniały się kolejne ręce chwytające ciało Nisan. Ciągnęły ją w swoją stronę, jednak dziewczyna opierała się. Jedna z dłoni dosięgnęła jej twarzy, zahaczając ostrym pazurem o prawy oczodół. Powoli rozrywała skórę od oka w stronę ucha. Marx stała jak sparaliżowana. Nim dotarło do niej co robi, rzuciła się w stronę stworzenia z metalowym narzędziem w ręku. Z całej siły zaczęła uderzać w nie łomem. Niektóre ręce puściły niedoszłą ofiarę.

    Dziewczyna oswobodziła się o własnych siłach. Odwróciła się w stronę napastnika, po czym sama złapała za pozbawioną pigmentu dłoń. Potwór zaczął wycofywać się do głębi szkła, jednak Nisan ciągnęła go w swoją stronę najmocniej jak potrafiła. W pewnym momencie melodia po prostu ucichła. Wszystkie ręce zniknęły, oprócz tej, którą trzymała Nisan. Ta oderwała się od reszty, wywołując pęknięcie na nieskazitelnym obrazie.

    Czarnowłosa zaczęła przyglądać się urwanej ręce. Nie przypominała ona niczego, co kiedykolwiek widziała. Kompletnie wysuszona, szorstka, pozbawiona koloru nie mogła należeć do człowieka. Wolną dłonią zakryła krwawiące oko. Z torby wyjęła bandaż i owinęła go sobie wokół rany. Nie chciała zostawić po sobie jakichkolwiek śladów swojej obecności.

    Marx oddychała ciężko. Jej mózg nie potrafił przetworzyć tego, co się właściwie wydarzyło. Czuła jak do oczu napływają jej łzy. Nie wierzyła, że legendy o tym miejscu były prawdziwe.

- Jak twoje oko? - spytała, wracając do swoich zmysłów. Podeszła bliżej przyjaciółki, zaniepokojona jej obrażeniami.

- Nic mi nie jest - Nisan uśmiechnęła się pocieszająco - Miałam szczęście – zachichotała - Tylko trochę zadrapało mi twarz. Nic mi nie będzie. Spójrz, co mamy! - przysunęła do twarzy Marx wyschniętą, jakby zgniłą rękę.

- Jak cię znam, chcesz wziąć to ze sobą - przewróciła oczami.

- No a jak. Dobra, zabieramy się stąd - kiedy włożyła zdobycz do torby, pochwyciła ją i zaczęła kierować się do wyjścia. Marx szła tuż za nią, ściskając łom. Czuła, jakby coś cały czas zerkało na nie zza potężnych kolumn. Odgłosy ich kroków odbijały się po budynku. Nastolatka zaczynała sądzić, że tajemniczo grające organy były już lepsze od głębokiej, ogłuszającej ciszy.

    Wreszcie dotarły do końca korytarza. Nisan mocno pociągnęła za klamkę dębowych drzwi. Nie otworzyły się. Próbowała kilka razy, jednak efekt był ten sam. Drzwi nie chciały poruszyć się nawet o milimetr.

- Zamknięte - poinformowała beznamiętnie.

- To miejsce musi mieć kogoś, kto o nie dba! Co jak co, ale to zabytek! Być może przechodził tędy i nie zauważył nas, więc zamknął drzwi - rozmyślała Marx.

- Od środka.

Szarooka zamarła. Ktoś jeszcze musiał tu być. Podeszła niepewnie do lewego skrzydła. Miała nadzieję, że jedynie się zatrzasnęły.

- Możesz to odblokować? - spytała z nadzieją w głosie - Nisan pokręciła przecząco głową- W takim razie musimy znaleźć inne wyjście.

    Chciały już ruszyć na dalsze poszukiwania, gdy tuż nad swoimi głowami usłyszały donośne kroki. Przez chwilę słyszały niepokojące głosy w miejscach, w których rozległy się donośne dźwięki piszczałek. Ktoś znowu grał. Ktoś, kto przestał na chwilę, żeby zamknąć jedyną drogę wyjścia.

    Marx wzięła głęboki oddech dla uspokojenia. Zamknęła oczy, policzyła do trzech, po czym je otworzyła. Zaczęła rozjaśniać wszystko wokół za pomocą latarki. Ostrożnym krokiem zaczęła chodzić po marmurowej podłodze. Musiało być stąd inne wyjście. Czuła, że musi jak najszybciej uciec. Jedynym co dostrzegała były porcelanowe figury, kolorowe freski oraz masywne obrazy. Nic, na co wcześniej nie zwróciłaby uwagi. Westchnęła. Próbowała się skupić, ale muzyka skutecznie ją rozpraszała.

    Do jej uszu dotarł dziwny, ale jednak znajomy dźwięk. Z łącznie dwunastu witraży po obu stronach zaczęły wypełzać te same, powykrzywiane ręce. Wszystkie swoim powolnym „chodem” kierowały się w stronę dziewczyny. Marx zaczęła szukać wzrokiem swojej przyjaciółki. Na szczęście była tuż obok. Pomieszczenie coraz bardziej wypełnione było prawie martwymi rękoma. Szatynka odganiała się od nich za pomocą stalowego narzędzia. Niestety, niewiele to dawało.

- Wyrzuć tę rękę! Może zostawią nas w spokoju! - zawołała. Czuła jak jej płuca płonęły. Nie miała nawet czasu złapać oddechu.

- Nie ma opcji, żebym wyrzuciła coś takiego! - na twarzy Nisan nie było nawet cienia strachu. Jedynie wyraz chorej ekscytacji.

- Wolisz, żebyśmy tu zginęły?! - krzyknęła zdenerwowana.

    Mijając rzędy okien, zauważyła coś. Z jednego szkła nic nie wychodziło. Witraż płaczącego anioła był jedynym bezpiecznym. Dziewczyna zatrzymała się przy nim. Zaczynała się domyślać dlaczego tylko z niego nie wypełzały zmutowane kończyny. Przez okno przechodziło długie pęknięcie, szpecące arcydzieło. Marx wzięła rozpęd i z całej siły uderzyła łomem w szkło. Po całej katedrze rozległ się odgłos pękającego szkła zmieszany z krzykiem rozpaczy. Spomiędzy roztrzaskanych kawałków wypływała szkarłatna ciecz. Wszędzie unosił się zapach krwi. Nastolatka wyskoczyła przez okno, starając nie skaleczyć się. Upadła na obumierający krzak, po czym błyskawicznie podniosła się. Biegła co sił w nogach do samochodu. Za sobą, w budynku, słyszała przeciągłe, wypełnione bólem wycie kobiety. Modliła się, aby ten głos nie należał do Nisan. Z ulgą zauważyła, że czarnowłosa jest tuż za nią. Pierwszy raz, naprawdę bała się o życie.


    Marx powoli otwiera oczy.. Wszystko okazało się tylko snem, choć w głębi duszy czuła niepokój. Światło księżyca delikatnie padało na telefon – musi zadzwonić do Nisan, jak najszybciej.


autorka: Yaku- san (pseudonim)

czwartek, 24 września 2020

„Lewe może być…prawe!”

 


    Niby czasy współczesne, pełna tolerancja dla odmieńców, 
a jednak... no właśnie! Leworęczność nadal wzbudza pewnego rodzaju sensację. Mańkuty, lewusi, lewszuny, szmaje, szmanie. TAK! To wszystko o nas! Ja z tych określeń śmieję się w głos, a ze swojej leworęczności postanowiłam uczynić atut.


    Pierwszy raz jako odmieniec potraktowana zostałam w przedszkolu, kiedy to urocze panie przedszkolanki postanowiły wysłać mnie do poradni psychologiczno -pedagogicznej w celu zbadania, czy mój (wtedy jeszcze mały) móżdżek rozwija się prawidłowo. Scena jak z filmu- psycholożka podobna do ważki i wychudzona, przestraszona dziewczynka naprzeciwko niej. Zafundowano mi małe pranie tego małego móżdżku (czy ta plama podobna jest do motyla? narysuj mi swoją rodzinę itp). Okazało się, że jestem NORMALNA. Rodzice zaakceptowali fakt mojej odmienności i od tego momentu kredki mogłam bezkarnie trzymać
w lewej ręce.

  No właśnie, kredki... Nie wiem czy wiecie, drodzy mańkuci, że jesteśmy obdarzeni dużo większą wyobraźnią i kreatywnością niż prawilne praworęczniaki :) warto to wykorzystać!

W starożytności leworęczność uważana była za dar bogów. Pamiętajcie... takiego błogosławieństwa nie można zmarnować! 

,,Być jak ptak"

 



Zazdroszczę ptakom skrzydeł

Zazdroszczę ,że mogą odlecieć w nieznanym kierunku

Chcę być jak ptak

Pozwolić na to by świat został tam na dole

Odlecieć i nie dać się złapać

Dlaczego choć na godzinę nie mogę dostać skrzydeł i uciec?

Ptaki robią to codziennie

Więc czemu ludzie nie mogą?

Chcę być jak ptak

Odlecieć

Zniknąć

Nie wrócić

Będę jak ptak

Choćby przez chwilę.

Uczniowskie wnioski

   



Blog powstał z myślą o młodych ludziach. Często nie mają oni możliwości swobodnej, luźnej wypowiedzi lub dyskusji. Ograniczeni są przez tematykę narzucaną na lekcjach, kryteria oceniania. A uwierzcie mi, mają do powiedzenia bardzo dużo. Nie boją się wyrażania własnego zdania, zadawania pytań w celu zrozumienia świata. Niestety, młodzi borykają się często z wieloma problemami: hejtem, brakiem tolerancji, słabą samooceną, ciągłym dążeniem do perfekcji lub odwrotnie- niską motywacją do działania. Mimo tego chcą mówić głośno o tym, co pozytywne: o równym traktowaniu, tolerancji, empatii.

 Czasem wystarczy tylko dać młodym głos, żeby przekonać się, jak wielki potencjał w nich drzemie. Niech ten blog stanie się miejscem, w którym publikowane będą ich przemyślenia, wnioski, ale także plany i marzenia. Ich głos naprawdę ma znaczenie. 

    Teksty publikowane tutaj będą anonimowe lub podpisywane imieniem
i nazwiskiem, pseudonimem. Wszystko zależeć będzie bowiem od intencji i chęci ujawnienia się autora. Warunek umieszc
zenia treści na blogu jest tylko jeden- musi nieść pozytywne przesłanie. Niech twórcy zarażą odbiorców optymizmem 


i wiarą w to, że świat jest miejscem, w którym możemy być szczęśliwi. Wszystko zaczyna się bowiem w naszych głowach!

Czym są łapacze słów?

    Łapacz snów to przedmiot wywodzący się z kultury Indian. Wyglądem przypomina obręcz, wewnątrz której rozpostarta się siatka łudząco przypominająca pajęczą sieć. Pierwotnie wykonywane były z naturalnych surowców, z czasem nabrały jednak bardziej ozdobnych kształtów. 



   Dawniej łapacze snów wieszano nad miejscem przeznaczonym do spania. Ich zadaniem było wyłapywanie sennych koszmarów i złych myśli, które musiały zniknąć następnego ranka. Dobry sny znajdowały drogę poprzez oczka sieci
i poprzez wahadło wędrowały wprost do głowy śpiącego. Tym samym zawsze śniło mu się tylko to, co przyjemne, miłe
i odprężające :)  

    Poprzez podobieństwo znaczeń powstała nazwa Łapacze słów”. Teksty tworzone głównie przez młodych i publikowane na stronie mają być bowiem nośnikami dobrej energii, pozytywnych emocji. Mają ukazywać i uczyć optymizmu, radosnego podejścia do życia.




W końcu tylko od naszego punku widzenia zależy  czy widzimy szklankę do połowy pełną, czy pustą. Niech zatem ta ciepła energia ogrzewa wszystkich czytelników! 

"Dyktator"

  Chciałeś poczuć się jak Bóg, by ludzie klękali u twych nóg. Dziś podeszwy twoich butów czerwienią dusz niewinnych są splamione, wciąż zak...